Robert Hughes - "Goya. Artysta i jego czas"

Goya. Artysta i jego czas - Hanna Jankowska, Robert Hughes

Dziwna to właściwie biografia. Można by powiedzieć, że bardzo dokładna, drobiazgowa ale najmniej jest tu o Goi.  

 

To o czym przede wszystkim jest? Najwięcej jest o historii Hiszpanii. Bardzo dużo, szczegółowo i może nawet ciekawie. Chyba, że ktoś tę historię zna a wtedy… hmm, po nic mu taka książka.  Potem sporo bardzo dokładnych opisów, analiz prac. Obrazów, owszem, ale przede wszystkim bardzo drobiazgowo o grafikach i wszelkich rysunkach. To jest chyba najciekawsze.

 

Z pewnością najmniej jest o Goi jako o człowieku, a już o życiu osobistym, codziennym praktycznie nic. Jest tylko Historia, zabrakło mi w niej człowieka. Owszem, być może nie ma aż tak wielu dokumentów, na których można by się rzetelnie oprzeć ale chyba nie aż do tego stopnia. Kilka razy autor wspomina o sporej ilości listów które malarz pisywał i które są dostępne. Dobrze, może nie był wylewny i nie ma w nich dużo o życiu osobistym. No ale coś tam o nim wiadomo z różnych źródeł. Gdyby nie to, że wiedziałam przed przeczytaniem tej książki, że był żonaty, miał tylko jednego niezbyt udanego syna (reszta potomstwa zmarła) i wnuka, to te podstawowe jednak wiadomości gdzieś mimochodem wspomniane chyba by mi umknęły przy czytaniu tej książki. Jeśli nawet są tu informacje tego rodzaju, to gdzieś porozrzucane i absolutnie nie dające jakiegoś spójnego obrazu.

 

Jeśli chodzi o tak dużą dawkę historii Hiszpanii, a właściwie całej Europy, to może bierze się to stąd, że autor jest Amerykaninem i pisze dla takiegoż czytelnika.  Ale z tym wiąże się też inna rzecz, która mnie wyjątkowo denerwowałam podczas czytania. Nadmierna ilość porównań w takim stylu:

 

„Godoy posunął się nawet do tego, że w 1805 roku w ogóle zakazał korridy, czym zyskał sobie taką mniej więcej popularność, jaką cieszyłby się prezydent amerykański, który zakazałby baseballu.”

 

Albo:

„To francuska sielanka, w której dochodzi do morderstwa - nad wyraz osobliwa sprzeczność, coś jakby pani domu z Bridgehampton postanowiła ozdobić salon, ku własnej i swoich gości uciesze, sceną przedstawiającą uzbrojonych bandytów, którzy plądrują wrak rozbitego samochodu na autostradzie wiodącej na Long Island.”

 

Przytaczam tylko te raczej krótkie przykłady. Mnie wyjątkowo denerwowały.