Julian Barnes - "Wymiary życia"
Dawno nie czytałam książki, która by była jednocześnie tak emocjonalna w każdym sensie jak i precyzyjnie zaplanowana literacko, można powiedzieć zimno rozegrana. Jest w tym jakaś sprzeczność i może ona sprawia, że jest to tak doskonała, wstrząsająca właściwie pozycja.
Jeśli przed przeczytaniem rzucicie okiem na okładkowy opis lub jakąkolwiek recenzję dowiecie się, że jest to książka w której autor pisze o swoim bólu po śmierci żony. Zaczynam. Część pierwsza, krótka, głównie o lotach balonem. Część druga, dalej balony, sporo o życiu Sary Bernhardt i kilku innych osobach. Ciekawie się czyta, nawet bardzo ciekawie, ale gdzieś z tyłu czai się pytanie o co tu chodzi? Żona? Umarła?
Po połowie książki część trzecia – i nagle dostajecie obuchem po głowie. Mamy tak precyzyjny realistyczny, uczciwy opisu żalu i bólu jak tylko można sobie wyobrazić. Boli nas z autorem każde zdanie. Każdy akapit jest niezwykle mądrym traktatem do przemyślenia. Prawdziwym. Ale przede wszystkim nagle te balony, bujanie w obłokach, życie innych osób z przeszłości układają się jak puzzle na przyspieszonym filmie. Nagle każde zdanie z tej „dziwnej” części pierwszej staje się idealnie pasującą metaforą. Każde ma swoje precyzyjnie określone miejsce, odbicie w drugiej połowie książki, tej dzisiejszej.
Trudno się otrząsnąć.
O czym to właściwie jest? O śmierci? O miłości? A może to to samo?