Z wielu rzeczy mogłabym w życiu zrezygnować.
Z książek - nie.
Ideologicznie przepiękna. Wszystko cacy. Ale kiedyś było takie wyrażenie "smrodek dydaktyczny". Teraz w wielu książkach wyczuwa się już jakby smród. Czy to jest dobra droga przekazania bardzo zacnych skądinąd poglądów? Śmiem wątpić.