Ręka Flauberta
Doskonała. Po prostu. I dla tych co znają i lubią Flauberta i dla tych co niekoniecznie. Nie ma to tu znaczenia. Siłą rzeczy nasuwa się porównanie z „Papugą Flauberta” Barnes`a. Według mnie czyta się to lepiej, choć przecież i tamta świetna. Krótkie, niesamowicie nasycone treścią rozdziały. Na przykład „Płaszcz ojca” - o śmierci najbliższych, o śmierci w ogóle, o tym co nam zostaje po zmarłych albo raczej z czym zostajemy po nich, o przypadkowości tego co po nas zostaje a co przepada i jak się to ma do zarówno pisarstwa Flauberta jak i do pisania o nim, nawet dokładna analiza mody z tego czasu i próba domyślenia się jak konkretnie ten płaszcz ojca mógł wyglądać - może paletot albo carrick (kto dziś zna takie słowa!), no i tropy ojca w twórczości Flauberta oczywiście. I to wszystko na… czterech stronach. Proza gęsta, że aż miło. Czasem nieoczekiwane, kapitalne dygresje jak ta o ostatniej córce Karola Marksa i jej życiowych, a głównie pośmiertnych perypetiach. Bardzo polecam dygresje na temat mostów i autostrad i rozdział „Hreczka” o (familiarnie) prof. Rysiu Przybylskim (zdecydowanie nie dla frankofilów ;-))